W Radiu Warszawa 106,2 FM wybrzmiała kolejna audycja „Barwy Muzyki”, którą prowadzi ks. Robert Hodyna. Tym razem gościem programu była Maryla Rodowicz, czyli – jak podkreślił prowadzący – „najwspanialsza, największa i najsławniejsza polska wokalistka muzyki pop”. Rozmowa poprowadziła słuchaczy przez dzieciństwo artystki, jej sportowe sukcesy, pierwsze doświadczenia sceniczne oraz moment, w którym muzyka zaczęła wygrywać ze stadionem.
Zielona Góra i pierwsza iskra scenicznej odwagi
Maryla Rodowicz wróciła do anegdoty z dzieciństwa. Miała trzy lata, gdy w cyrku zobaczyła artystkę chodzącą po linie. W sali zapadła cisza, a wtedy mała Maryla krzyknęła: „Ja tak potrafię!”. To był drobny incydent, jednak już wtedy widać było odwagę i temperament, które później stały się znakiem rozpoznawczym jej scenicznej osobowości.
Jednocześnie artystka mówi wprost, że jej dzieciństwo nie miało łatwego tła. Gdy miała trzy lata, jej ojciec trafił do więzienia z powodów politycznych, a mama musiała wyjść z domu z jedną walizką i dwójką dzieci. Potem przyszły częste przeprowadzki, zmiany szkół i codzienność na „ziemiach odzyskanych”. Mimo tego Maryla Rodowicz podkreśla, że zachowała dobre wspomnienia, bo nawet trudne doświadczenia nie odebrały jej radości życia.
Lekkoatletyka jako pierwsza wielka pasja
Zamiast zamykać się w jednym świecie, Maryla Rodowicz szybko znalazła energię w ruchu. Najpierw pokochała sport, a szczególnie lekkoatletykę. W tamtych czasach sport nie wymagał drogiego sprzętu, więc wystarczały tenisówki i dres. A nawet jeśli zimą tenisówki szybko przemakały, liczyła się pasja i wspólne treningi.
Co ważne, Maryla osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wystartowała w mistrzostwach i wygrała bieg na 80 metrów przez płotki, a tytuł mistrzyni Polski Północnej dał jej wysoką pozycję w klasyfikacji ogólnopolskiej. Sukces ją napędzał, więc trenowała intensywnie, jednak szkoła szybko wprowadziła ograniczenia, bo gorsze oceny z matematyki skutkowały „szlabanami” na treningi. I właśnie wtedy sport, choć wciąż ważny, zaczął przegrywać z czymś, co rosło równolegle.
Podwórko, Winnetou i pierwsze projekty „marylowego” stylu
Maryla Rodowicz wspomina, że w tamtych czasach istniała instytucja, której dziś często brakuje: podwórko. Dzieci bawiły się godzinami, a wyobraźnia pracowała bez ekranów i gier komputerowych. Maryla szczególnie kochała zabawy w Indian i fascynowała się Winnetou z książek Karola Maya. Co ciekawe, na szkolne zabawy kostiumowe babcia szyła jej nie stroje Indianki, lecz kostiumy Winnetou – czyli męskie, z frędzlami, przepaską i piórkiem.
Ten wątek ma znaczenie, bo Maryla już wtedy zaczęła projektować to, jak chce wyglądać. Najpierw rysowała babci sportowe spodenki z paskami, a później przeniosła tę potrzebę kreowania wizerunku na scenę. I dlatego jej późniejsze kolorowe stylizacje nie wzięły się z przypadku, tylko z dziecięcej fascynacji przygodą, wolnością i „dzikim zachodem”.
Teatrzyk, balet i rodzinny „zespół produkcyjny”
Ponieważ Maryla miała ogrom energii, mama szukała sposobów, aby ją ukierunkować. Pojawiły się zajęcia artystyczne: teatrzyk dziecięcy, balet, taniec. Rodzina działała jak mały zespół teatralny. Mama przygotowywała dekoracje, bo pracowała jako dekoratorka wystaw sklepowych, a babcia robiła charakteryzację.
Maryla wspomina nawet zachowany plakat przedstawienia „Kasienka Kaprysienka”, na którym widnieją nazwiska mamy, babci i jej samej. To pokazuje, że scena pojawiła się w jej życiu wcześnie, a do tego stała się doświadczeniem rodzinnym, bliskim i naturalnym.
Szkoła muzyczna: skrzypce, fortepian i… koty pod instrumentem
Obok sportu pojawiła się szkoła muzyczna. Maryla sama się do niej zapisała, a dzięki dobremu słuchowi trafiła do klasy skrzypiec. Zaskoczyła nauczyciela, bo mimo małej liczby ćwiczeń w domu wciąż osiągała świetne wyniki. To ją jednak rozleniwiało, bo widziała, że potrafi być najlepsza bez regularnej pracy.
W szkole muzycznej miała także instrument dodatkowy, czyli fortepian. Nie miała jednak pianina w domu, więc chodziła ćwiczyć do znajomej mamy. A tam pod fortepianem kotka urodziła małe koty, więc Maryla częściej bawiła się nimi niż ćwiczyła. Z tego okresu wyniosła jeszcze jedno: miłość do kotów, która została z nią do dziś.
Gitara i szkolny kabaret
Prawdziwy przełom przyszedł w gimnazjum. Kolega nauczył Marylę podstaw gry na gitarze, a profesor od skrzypiec pomógł jej opanować kolejne chwyty. Artystka wspomina, że chodziła na zajęcia, niosąc pod jedną pachą skrzypce, a pod drugą gitarę. Do tego profesor organizował nawet możliwość gry w kwartecie smyczkowym, co ją wzruszało do łez, bo brzmienie skrzypiec działało na nią bardzo emocjonalnie.
W tym samym czasie pojawił się szkolny kabaret i występy na akademiach. Maryla śpiewała, grała na gitarze i czuła, że to daje jej inne spełnienie niż bieżnia. Sport nadal ją pociągał, jednak ciągłe szkolne ograniczenia blokowały progres. Muzyka natomiast otwierała drzwi, bo dawała wolność, scenę i reakcję ludzi.
Pierwsze konkursy: „Młode talenty” i decyzje
Maryla Rodowicz wspomina, że jeszcze w szkole średniej pojawiła się szansa na udział w konkursie „Młode talenty” w Szczecinie. Zakwalifikowała się do finału, jednak zrezygnowała, bo w tym samym czasie startowała w zawodach lekkoatletycznych i nie chciała zawieść koleżanek w sztafecie. Rok później spróbowała ponownie, a choć nie weszła do „złotej dziesiątki”, konkurs stał się kolejnym krokiem w stronę sceny.
W tej opowieści mocno wybrzmiewa też postać babci. To ona szyła stroje według projektów Maryli, a pamiątką po niej została maszyna Singera, którą artystka trzyma do dziś, bo – jak mówi – czuje, że „dusza babci jest z nią”.
Literatura, westerny i styl Maryli Rodowicz
Maryla Rodowicz dużo czytała. Najpierw babcia czytała jej Sienkiewicza, więc już jako mała dziewczynka znała Trylogię. Potem przyszły westerny w telewizji i fascynacja Dzikim Zachodem. Artystka wprost mówi, że do dziś lubi stylizacje kowbojskie, kapelusze, buty, opaski, a „look marylowy” wyrasta właśnie z tych młodzieńczych zachwytów wolnością i przygodą.
W rozmowie pojawia się też wątek pierwszych zachwytów muzycznych. Maryla pamięta dzieciństwo, w którym dominowała muzyka ludowa i zespoły takie jak „Śląsk” oraz „Mazowsze”, a także polskie piosenki swingujące, które śpiewała Maria Koterbska. Później przyszła fala rock and rolla i zachodnich brzmień, a w jej pamięci została scena z Włocławka, gdy idąc do szkoły usłyszała z miejskiego głośnika „Speedy Gonzales” i po prostu oszalała z zachwytu.
Ważną rolę odegrało Radio Luxemburg, a także audycje radiowe, które przemycały zachodnią muzykę. Maryla opisuje nawet, jak trzeba było kombinować z anteną i spinką do włosów, aby złapać krótkie fale.
Festiwal w Krakowie i spotkanie z Markiem Grechutą
Gdy Maryla rozpoczęła studia na AWF-ie, szybko trafiła do studenckiego zespołu, w którym śpiewała do tańca repertuar brytyjski i amerykański. Teksty spisywała fonetycznie z płyt, bo chciała brzmieć jak oryginał. Koledzy zgłosili ją do festiwalu piosenkarzy studenckich w Krakowie, a ona sama bała się, że przepadnie, bo Kraków kojarzył jej się z piosenką literacką.
I wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko: wygrała festiwal, pokonując Marka Grechutę, który już wtedy robił ogromne wrażenie na wszystkich.
„Szalona Lokomotywa”
Rozmowa prowadzi także do roku 1977 i projektu „Szalona Lokomotywa”, czyli muzyki do tekstów Witkacego, którą stworzyli Marek Grechuta i Jan Kanty Pawluśkiewicz. Grechuta zaprosił Marylę do głównej roli Hildy, a zanim jeszcze rozpoczęły się próby, nagrali płytę w studiu na ulicy Długiej w Warszawie.
Maryla podkreśla, że to była świetna płyta, fantastycznie zaaranżowana, choć dla niej trudna wokalnie. Musiała śpiewać wysoko, czasami falsetem, jednak poradziła sobie, a muzyka wciągnęła ją na dobre.
Tekst: Grzegorz Kozłowski
Źródło zdjęcia głównego: wikipedia






