W audycji „Barwy Muzyki” na antenie Radia Warszawa 106,2 FM ks. Robert Hodyna zaprosił słuchaczy na muzyczną podróż z wyjątkową artystką. Gościem wieczoru była Krystyna Prońko – wokalistka, kompozytorka, producentka i pedagog, która – choć sama podkreśla, że częściej patrzy w przyszłość – tym razem wróciła do kilku ważnych miejsc swojej drogi.
Muzyka w domu: fortepian na drugim piętrze i rodzinne trio
Krystyna Prońko wychowała się w domu, w którym muzyka brzmiała naturalnie. Wspomina dwóch braci: Piotra, który grał na saksofonie, oraz Wojtka (już nieżyjącego), który grał na kontrabasie i gitarze basowej. W mieszkaniu pojawił się też fortepian – „nieco zdezelowany”, przyniesiony przez ojca na drugie piętro. Nie dało się go doprowadzić do pełnej sprawności, bo brakowało elementów odpowiedzialnych za regulację dźwięku, jednak instrument stał się centrum domowych prób.
Z czasem rodzeństwo tworzyło rodzinne trio: saksofon, fortepian i kontrabas. Do grania – jak przyznaje Prońko – trzeba było ich czasem „przymusić”, a rolę motywatora brał na siebie tata. Artystka wspomina też dziecięce wykonania, m.in. „Marsza Tureckiego” granego na cztery ręce. Co ważne, ojciec nagrywał takie momenty na magnetofon, dlatego Krystyna Prońko ma w domu archiwalne nagrania z dzieciństwa – dziś już zcyfryzowane.
W rozmowie pojawia się również wątek mamy, która nie miała wykształcenia muzycznego, ale była osobą muzykalną. Prońko przywołuje historię zdjęcia mamy w baletowej pozie, które po latach wróciło do niej z zaskakującego źródła – przysłał je ktoś z Warszawy, a drugą osobą na fotografii okazała się krewną nadawcy.
Reflex: od potańcówek po festiwale awangardy bitowej
Zanim pojawiły się profesjonalne sceny, był amatorski zespół Reflex – koledzy z podwórka i granie do tańca, bo wtedy działały potańcówki z żywą muzyką. Prońko wspomina, że zespół grał również covery znane z Radia Luksemburg, ale ona sama od początku komponowała też własne utwory. Teksty pisali koledzy, a część twórczości przenikała się z działalnością szkolnego kabaretu, do którego Prońko komponowała muzykę.
Ważnym etapem były festiwale. Reflex pojawił się m.in. na Festiwalu Awangardy Bitowej w Kaliszu, gdzie Prońko dostała nagrodę nie jako wokalistka, lecz jako pianistka i organistka, bo grała na organach Vermona. Pojawiają się też wspomnienia branżowych imprez: festiwalu kolejowego oraz nagród w rodzaju „Nagrody Wielkich Budów Socjalizmu” – z zabawną puentą o filiżankach do espresso, które w Polsce tamtych lat wydawały się egzotycznie małe.
Technikum chemiczne, Stilon i Dom Chemika
Choć Krystyna Prońko ukończyła technikum chemiczne w Gorzowie Wielkopolskim, nie wynikało to z planu na życie w laboratorium. Trafiła tam trochę „przez przypadek”, bo nie przyjmowano dziewczyn do wymarzonego technikum elektromechanicznego, a ona nie chciała iść do ogólniaka.
Jednocześnie szkoła okazała się środowiskiem, w którym kultura miała miejsce. Dyrektor dbał o aktywność artystyczną, więc działały zespoły i kabarety, a uczniowie obsługiwali szkolne akademie oraz wydarzenia związane ze Stilonem. Centrum życia kulturalnego stanowił Dom Chemika – z charakterystyczną salą, wysoką sceną, balkonem i dużym parkietem, gdzie odbywały się także koncerty trasowe artystów z całej Polski. Prońko podkreśla, że korzystała z tego, bo biegała na koncerty „w miarę możliwości”.
Przełom: Rzeszów, urodziny i decyzja bez odwrotu
Przełom przyszedł pod koniec 1969 roku. Do Gorzowa przyjechał człowiek, który – za zgodą rodziców – zaprosił Krystynę Prońko do współpracy z Antonim Kopfem w Rzeszowie. Wtedy Prońko pracowała w Sanepidzie w laboratorium, była na stażu, ale gdy dyrektor nie zgodził się rozwiązać umowy, podjęła decyzję bez wahania: „jutro nie przyjdę do pracy”.
Wsiadła w nocny pociąg i dotarła do Rzeszowa 14 stycznia, czyli w dniu swoich urodzin. Ten moment brzmi jak symboliczny start nowego życia: próba, pierwsza poważna praca i – jak mówi Prońko – droga, która trwa już ponad pięćdziesiąt lat.
Respekt, Niemen i chórki, które otworzyły drzwi
W Rzeszowie powstawał zespół pod kierunkiem Antka Kopfa. Krystyna Prońko śpiewała w trio dziewczęcym (Zosia Borca, Ela Linkowska i ona). To nie było siedem osób jak Alibabki, ale trzy głosy, które – dzięki ustawieniu brzmieniowemu – dawały wyjątkowy efekt. Z czasem zainteresował się nimi Czesław Niemen, a zespół trafił na trasę jako support.
Prońko wspomina, że grali „całusieńki maj” – codziennie koncert, czasem dwa. Jechali jednym autobusem, mieszkali w ówczesnych hotelach i przemierzali Polskę po drogach, jakie wtedy były. Dla niej to była wielka przygoda, ale bez napompowanej świadomości „historyczności” wydarzenia. Po prostu cieszyła się, że znalazła się w dobrym towarzystwie muzyków i że środowisko było przyjazne.
Ta trasa otworzyła kolejne drzwi: Opole (chórki w recitalu Niemena), Jazz Jamboree oraz nagrania na podwójnym albumie Niemena (z charakterystyczną grafiką głowy artysty). Prońko podkreśla, że Niemen pamiętał o nich i zapraszał, gdy potrzebował chórków.
W tym czasie pojawiły się też piosenki zgłoszone do Trójki. Marek Gaszyński dopisał teksty do kompozycji, w tym do dwóch Prońko: „Cały maj” i „Daleko przed siebie”. „Cały maj” trafił nawet na pierwsze miejsce listy przebojów Trójki w maju 1970 roku.
Opole, Pokolenie i Koman Band: lata, które budowały pozycję
W rozmowie wracają daty 1973–1975, które Prońko nazywa ważnymi etapami rozwoju: nagrody za interpretacje, wyróżnienia za aranżacje i rosnąca widoczność. Po okresie związanym z Niemenem pojawił się zespół Pokolenie, a potem Koman Band związany z Estradą Lubelską i Januszem Komanem. To wtedy – jak mówi Prońko – zaczęli być realną konkurencją na polskiej scenie i grali bardzo dużo. Powstały też płyty, m.in. z utworem „Deszcz w Cisnej”.
Studia w Katowicach: taksówka między egzaminem a Opolem
W 1975 roku Prońko rozpoczęła studia w Katowicach na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Namówił ją brat Piotr. Najciekawsze jest jednak to, jak połączyła egzamin z pracą: miała występ w Opolu, więc kursowała taksówką między Katowicami a Opolem, bo egzamin odbywał się rano, a próby czekały.
Na uczelni na początku trafiła na wydział klasyczny, bo formalnie brakowało jeszcze sekcji piosenki. Prońko mówi wprost: nie chodziła na klasyczny śpiew, bo opera jej nie interesowała. Po pół roku ruszyła już oficjalna sekcja piosenki, a ona stała się jedną z pierwszych studentek „w pełni legalnie” przypisaną do tego kierunku. Studia ukończyła szybciej, a dyplom z wyróżnieniem wręczał późniejszy rektor, Henryk Mikołaj Górecki.
Rock opera „3400 lat po Ikarze”: opór, zagubiona taśma i playback
W 1978 roku pojawia się wątek rock opery „3400 lat po Ikarze”. Prońko mówi o tym projekcie bez pompy, ale z żalem, bo produkcja miała świetne piosenki, a jednak napotkała opór. W Opolu całość wykonano w pełnym playbacku, a mikrofony – jak wspomina – wyglądały jakby „na odwal”, nawet bez kabli.
Najbardziej dramatyczna część historii to zaginięcie taśmy z nagraniem. Materiał zniknął, wszyscy szukali, a potem odnalazł się za szafą podczas remontu. Prońko sugeruje, że taśma sama tam nie mogła wpaść, więc ktoś mógł to zrobić celowo. Efekt? Rock opera w praktyce przepadła, mimo że mogła mieć drugie życie.
„Kolęda Nocka”: sentyment, historia i granica smaku
W rozmowie wraca też spektakl „Kolęda Nocka” z Teatru Muzycznego w Gdyni, a potem z Teatru Wielkiego – przedstawienie związane z czasem buntu i napięć społecznych. Prońko mówi, że nie miała bezpośredniego kontaktu z cenzurą, bo jej zadaniem było śpiewanie swojej partii, ale podkreśla upór dyrektora teatru, który doprowadził do realizacji.
Po wprowadzeniu stanu wojennego spektakl zdjęto. Dopiero po latach powstała wersja Teatru Telewizji oparta na scenariuszu. Prońko ma do „Kolędy Nocki” szczególny sentyment, bo to część jej życia i historii Polski, ale mówi też bardzo wyraźnie: „nie lubię, jak ktoś do tego tańczy”. Dla niej to materiał o określonym ciężarze, a nie tło do zabawy.
Teatr i prawa autorskie: dlaczego powiedziała „nie”
Pojawia się również temat Teatru Roma. Prońko mogła wziąć udział w jednym z projektów, jednak odmówiła, ponieważ umowa miała zawierać zapis, że zrzeka się praw do wykonań nagranych i wydanych na płycie. Artystka nie zgodziła się na taką formę „manipulacji” i odpuściła teatr – przynajmniej na długi czas.
W ostatnich latach wróciła jeszcze do formy scenicznej w spektaklu muzyczno-komediowym „Metamorfozy”, ale przedsięwzięcie było kosztowne, trudne logistycznie, bez wystarczającej promocji i bez stałej sceny. Na scenie pracowało ponad 20 osób, grano na żywo z zespołem, więc sprzedanie takiej produkcji okazało się bardzo trudne. Ostatecznie Prońko zrezygnowała z dalszego udziału.
Tekst: Grzegorz Kozłowski
Źródło zdjęcia głównego: Wojciech Pędzich | wikipedia






