Wywiad z Człowiekiem: o Chicago, emigracji, tęsknocie i miłości
Audycja „Wywiad z Człowiekiem” w Radiu Warszawa na 106,2 FM to nie tylko rozmowy, ale prawdziwe historie ludzi – ich przeżycia, sukcesy i trudne decyzje. Tym razem Paweł Kęska rozmawia z Ewą Węską, kosmetyczką z Chicago, która dzieli się swoją podróżą przez życie: od Stalowej Woli, przez Amerykę, po tęsknotę za Polską.
Pierwszy raz u kosmetyczki…
– Jestem na ulicy w Chicago. Wszędzie są jakieś punkty użyteczności publicznej. Choćby kosmetyczka, nigdy nie byłem u kosmetyczki. I dzisiaj idę pierwszy raz porozmawiać o tym jak to życie wygląda. Jak życie wygląda naprawdę. Jest napisane na drzwiach” Proszę pukać”. C plus M plus B 2021 nieco przedawnione. Wchodzę. Na ścianie są serduszka, złoty rysunek pięknej pani z długimi rzęsami. Za urządzeniem, które steruje klimatyzacją, obrazek Pana Jezusa Miłosiernego z Łagiewnik. Pachnie jakoś normalnie. Bo myślę zawsze, że jak jest dużo fiolek, to musi jakoś wyjątkowo pachnieć. A tu jest tak zwyczajnie, tak normalnie. Jest czas, żeby pogadać u kosmetyczki. Moim gościem jest Ewa Węska. Dzień dobry.
– Dzień dobry, witam. Tak, jest czas, żeby pogadać u kosmetyczki.
– Ludzie przychodzą tak po prostu pogadać, zdarza się?
– Część ludzi przychodzi po poradę taką związaną ze skórą, z typem skóry, a część ludzi po tak prostu…
– Po poradę związaną z duszą i sercem.
– Tak, bo jest trochę czasu, relaksu i zastanowienia się nad sobą. Zawsze mnie zastanawia, jak jesteś u stomatologa, to pani stomatolog się pyta, co tam słychać, a ty… I pani stomatolog wszystko wie. No, to jest dokładnie na tej zasadzie.
Początki
– Jak to się wszystko zaczęło? Polka w Chicago.
– Przyjechałam z dziećmi za mężem. Mąż tutaj był już 14 miesięcy. Wzięłam dwoje maluchów i przyjechałam. Przyjechałam po prostu do męża. Nie zdawałam sobie sprawy, że tu zostanę na całe życie, no ale tak się ułożyło. Cały czas do tej pory jedną nogą jestem w mojej ukochanej Stalowej Woli. Pół mnie jest tam, pół mnie jest tu.
– Jak to się stało, że mąż tutaj wyjechał?
– Chciał zarobić na swój własny warsztat. Skończył Politechnikę Warszawską. Przyjechali wraz z moim bratem, który skończył Politechnikę Lubelską. Stwierdzili, że chcą mieć jakąś małą, prywatną inicjatywę. Tak po studiach, po dwóch fakultetach zarabiali 22 dolary miesięcznie. I tak się porobiło…
– Czyli przyjechali coś zarobić i wrócić, a okazało się, że jest taki świat, gdzie lepiej zostać…
– Nie, nie. Mój mąż stwierdził, że ja mam jeszcze wytrzymać, zaczekać, a on niedługo wróci. Uznałem jednak, że jestem za młoda i dzieci za małe żebym wytrzymała jeszcze troszkę. I nie wiem jakim cudem, ale naprawdę dostałam wizę legalnie. No i zostaliśmy. Jak wracam pamięcią, to było bardzo ciężko na początku.
– Ale czekaj, pierwsze kroki wysiadasz z samolotu, to jeszcze był PRL, nie? Wysiadasz i co?
Jak w filmie…
– I myślałam, że będę mieszkać w downtown, jak na filmie. Mój mąż mnie zawiózł do domu, który wynajął. Cały dom jednorodzinny. To było moje rozczarowanie, że nie mieszkam po prostu w tych wielkich wieżowcach.
– Dom to jest jednak kawał przestrzeni…
– Nie zdawałam sobie sprawy, że zostaniemy tutaj na stałe. Marzyłam o tym, że będziemy mieszkać w downtown, jak na filmach, ale rzeczywistość była inna. Rozpoczynaliśmy życie w małym domku. Jednak mężowi udało się stworzyć atmosferę prawdziwego domu – kupił choinkę, zorganizował podstawowe rzeczy. To był grudzień, czułam się znów jak w rodzinie. Dom to jest po prostu miłość. No i zaczęło się. Musiałam dokupić parę rzeczy jak tarkę, noże. No wiadomo jak to się organizuje, ale naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, że zostajemy tu na całe życie.
– A byliście legalnie, nielegalnie? Czekaliście na papiery? Czy mieliście to jakoś poustawiane? Czy to był strach, że coś się stanie pewnego dnia?
Życie na nie-legalu
– Tak, nie byliśmy legalnie. To znaczy mieliśmy wizy legalne, ale wizy się skończyły. I już byliśmy tak jak to się mówi na czarno. Ale mąż był sponsorowany przez pracodawcę. Wtedy taraliśmy się o pobyt stały w Stanach Zjednoczonych. Dzieci do szkoły, praca, organizowanie wszystkiego. No po prostu takiego codziennego życia, ale ludzie i Polonia, i Amerykanie, nasi sąsiedzi byli bardzo uczynni. My sobie tutaj po prostu pomagamy, naprawdę. Jeden drugiemu wskazuje drogę i mówi co można przez kogo załatwić. No jakoś żeśmy sobie poradzili.
– To musiało być trudne…
– Było. Teraz to się tak fajnie mówi z tej perspektywy czasu, że jakoś żeśmy sobie poradzili. Na pewno były jakieś takie chwile słabości. Jednak życie na emigracji nie było proste. Pamiętam jak byłam gdzieś tam w kościele i zaczęliśmy śpiewać Boże o Polskę, to po prostu cała płakałam. Człowiek inaczej tęskni, inaczej przeżywa, bo teraz ten świat skrócił się bardzo.
– Tęsknota była silna…
– Jeszcze nie było nawet tyle sklepów polskich. Pamiętam jak dla mojej cioci przywiozłam parę czasopism z Polski. To ona była w szoku, że takie piękne czasopismo wychodzi, bo wtedy wydano pierwszy numer Twojego Stylu. Ale ja cały czas pracuję z Polonią. Ja pracowałam zawsze na Polonii z polskimi ludźmi. Mam też klientów i Włochów, i Meksykanów, i Amerykanów, ale 70% klienteli mojej to jest absolutnie nasi rodacy. To już przyjaciele, nie tylko rodacy. Mam klientów, którzy przychodzą do mnie po dzień dzisiejszy. Także jesteśmy po prostu zżyci.
Wspomnienie wigilii
– A pamiętasz Wigilię?
– Była, oczywiście. Wszystko było. Atmosfera rodzinna nas tutaj trzymała. Rodzina jest zawsze wsparciem. Znam człowieka, który na Wigilię kupił sobie po prostu tylko 12 jajek. Wysłał wszystkie pieniążki, które zarobił do Polski, i mówił że jemu jest tak dobrze, że wysłał cały dochód, jaki miał. Wysłał mamie do Polski i dla siostry, i dla braci, żeby tutaj siedzieć gdzieś tam w jakimś małym pokoiku. I miał tylko 12 jajek. To był nasz sąsiad, dom obok. Jak opowiedział mi o tym mój inny sąsiad, to pamiętam jak zeszłam do tego człowieka do basementu i go przyprowadziłam do nas na Wigilię.
– 12 jajek…
– Tak, to była pierwsza Wigilia. Przyprowadziłam obcego człowieka na Wigilię, żeby miał tak jak w domu. I pamiętam jak mnie wzruszyło, jak on powiedział, że poczuł dom. Zresztą mamy kontakt po dzień dzisiejszy. I pamiętam te jego łzy w oczach, jak zobaczył te latające dzieci, tą radość, te lampki na choince, i ten barsz, i te łóżka, i ten opłatek, i to siano. No tak, te 12 potraw i ten kompot z suszu… Tak. To tak się zaczęło.
Tam gdzie wszystko się zaczęło
– Ameryka to jest taki świat, w którym spotyka się niezliczona liczba ludzi z niezliczoną liczbą historii. Na ulicy wszyscy wydają się, nie wiem, może podobni. Każdy przychodzi gdzieś, uśmiecha się wzajemnie, mówi cześć. Natomiast z jaką historią tu przyjechałaś? Jak ta twoja historia i twojej rodziny w Polsce biegła?
– Przyjechałam z historią, gdzie mój tatuś był świadkiem mordu, nie tylko mój tatuś, tylko jego rodzeństwo i babcia, mordu swojego ojca. Po jednej stronie mieszkali Polacy na wiosce, po drugiej stronie mieszkali Ukraińcy. Tatuś opowiadał, że Ukraińcy respektowali święta polskie, Polacy respektowali święta ukraińskie. Nagle mój dziadziuś z dwoma młodymi chłopakami został porwany, żeby wskazać pobyt swojego brata, bo był szefem AK, gdzie się ukrywa z całym tym wojskiem. Dziadziuś nie chciał zdradzić, gdzie oni mają te swoje koszary, nie wiem, schronienie w tych lasach. Więc na oczach babci i piątki dzieci, dziadziowi wyrywali paznokcie, a to przypalali go metalem rozgrzanym w ognisku, na koniec mu wydłubali jedno oko, żeby jednym okiem mógł patrzeć, jak jego rodzina kona.
Wspomnienia dzidziusia
– Dramat…
– Po trzech dniach, to był 1943 rok, lipiec, inny Ukrainiec się zlitował, przywiózł do tego obozu ukraińskiego, gdzie był mord, bańki z bimbrem, upił wszystkich innych. Babcie odczepił od tego drzewa, gdzie byli przywiązani, rzucił ich na wóz drabiniasty z sianem i jednym koniem i powiedział, jedźcie z Bogiem, ja się zajmę tymi innymi ludźmi. Dziadziów prawdopodobnie jeszcze tym jednym okiem zobaczył, że oni może będą uratowani, no i później jakoś skonał. Nikt nie wie w jaki sposób zmarł.
– A co z rodzicami?
– Mój tata spadł z tego wozu i miał złamany kręgosłup szyjny, ale inni Ukraińcy go wzięli, trzymali w ziemiance przez blisko trzy miesiące, gdzie babcia nie miała pojęcia, że jej syn przeżył. Ja od małego jeździłam w to miejsce, tych mordów, w te lasy. Po tych całych zawirowaniach babcia i siostry mojego dziadzia chciały odzyskać ciało, zrobili taki cichy pogrzeb nocny, a w tym miejscu rodzina po cichu postawiła po prostu krzyż. I tak dopadli później tego wujka Karola… i tak. Teraz ma tam pomnik. Strasznie mi ciężko o tym mówić, jestem chaotyczna jak o tym mówię, bo po prostu krew się gotuje. Czy takie rzeczy miały w ogóle miejsce, raptem w 1943?
Ta opowieść to bajki
– Polacy to pewnie rozumieją, tę historię, bo to jest nasza historia. Czy komuś z tak zwanych Amerykanów, innych nacji, próbowałaś to opowiedzieć?
– Tak opowiadałam. Nikt mi nie wierzy. Amerykanie to w ogóle twierdzą, że to bajki, jak im się mówi o takich rzeczach. W Europie wiemy. Amerykanie otwierają dzioby i oczy i mówią „wow”, to jest z jakiegoś filmu? Mi Bóg skierował parę ludzi z Ukrainy tutaj, bardzo dużo im pomogłam, gdzie wewnętrznie czułam, że może nie powinnam pomagać. No ale to jest wojna, nie z ich wyboru stracili domy, pozbawieni wszystkiego, przyjechali tutaj i trzeba było pomóc. Nawet ich zatrudniłam u siebie, bo po prostu tak ci dusza i sumienie mówi, że trzeba.
Praca, choć były dzieci
– Jak szybko zaczęłaś pracować, bo dzieci były małe, prawda?
– Tak, dzieci były małe, mój syn miał 4.5 roku , córka 2-latka. Zaczęłam pracować po miesiącu, przez zupełny przypadek. Było ogłoszenie w dzienniku związkowym „potrzebna kosmetyczka z polskim dyplomem i z polskim doświadczeniem”. No i się zgłosiłam. Zatrudniła mnie pani, która w ogóle nie była kosmetyczką. Po prostu nie miała w ogóle pojęcia o zawodzie. Powiedziałam, że ja z taką panią nie będę pracować, która zadaje mi fachowe pytania, a w ogóle nie ma pojęcia, czy ja odpowiadam na te pytania, które ona mi zadaje w ramach interwiew. Piłowała paznokcie w tym czasie, jak ja do niej odpowiadałam. Było to dla mnie takie lekceważące, że powiedziałam nie i wyszłam. Za tydzień było ponowne ogłoszenie. Wtedy pojechał ze mną mój brat, bo mówi, muszę to zobaczyć, jak ty znowu kwitujesz pracę, gdzie masz szansę pracować na obczyźnie w swoim zawodzie.
– A tam znów to samo…
– No i była ta sama pani, która podała inny adres i wtedy powiedziała, ty musisz u mnie pracować. Ja powiedziałam, w życiu, ja u pani nie będę pracować. Ona mówi, okej, to nie pracuj, ale mi pomóż stworzyć gabinet, bo ja nie mam o tym zielonego pojęcia. Ja mówię, dobrze, to ja to mogę pani zrobić. Ona mówi do mnie, to ja pani zapłacę! Ja mówię, nie, nie, żadnych pieniędzy. Ja to robię dla ambicji, żeby pani pokazać, jak prawdziwy gabinet kosmetyczny ma wyglądać. No ale jak już jej urządziłam ten gabinet, no to już zaczęłam pracę. No i tak się zaczęła moja przygoda.
Fragmenty Polski
– Przychodzili do Ciebie też Polacy?
– Tak, wtedy przychodzili Polacy, ale ja też miałam super sytuację. Dlatego, że moja ciocia miała polską restaurację, a ja tam uwielbiałam bywać. Robiłam desery, kompociki, dlatego, że tam było tłumy ludzi. Przyjeżdżali artyści z Polski. Tam się nawiązywało kontakty, tam się jadało obiady abonamentowe. Ja z pasji do jedzenia, co widać po mojej figurze, robiłam tam desery. Nie dlatego, że mi ciocia za to płaciła, tylko dlatego, że ja mówię, ciocia, tym ludziom trzeba umilić, oprócz tego twojego kompotu, zupy, drugiego dania, trzeba coś jeszcze, no to ja się wykazywałam pieczeniem jakiś tam ciast na tej amerykańskiej mące, bo nie mieliśmy mąki polskiej…
– Czymś się różni?
– Różni się absolutnie.
– Ale czym?
– Nie umiem powiedzieć czym, no po prostu jest inna. Musisz się nauczyć, jak jesteś w obcym kraju, to musisz się nauczyć tych produktów, które używamy.
– Masło inne?
– Masło tłuściutkie, smaczne. Pamiętam, że nawet nie próbowałam uczyć na tyle angielskiego, tyle, aby był „życiowy”. Także pamiętam raz upiekłam tort z masłem i solą… No i też się zjadło. W każdym razie dużo tematów, ale u tej cioci w restauracji to była taka atmosfera, przy tym stole, jak w rodzinie. Tam wszyscy się znali, o jednakowych porach ludzie kończyli pracę i jedli. No było uroczo.
Stara Polonia
– Dzisiejsi Polacy są inni od tych z Twoich czasów?
– Dzisiaj po 34 latach życia w Stanach widzę, że Polonia jest już inna. Ja uważam się za tą starą Polonię już w tym momencie. Pamiętam jednak Polonię powojenną. Tak, to bardzo ciekawi ludzie. Ci powojenni jeszcze co mówili tak bardzo inaczej, byli ludzie i z Lwowa i dużo ludzi było z Wrocławia. To była taka dystygowana Polonia. Nawet jak się chodziło na koncerty polskich artystów, to widać było właśnie tą różnicę, tą pokoleniową.
– Piękne ubiory… szykowne stroje
– Ba, na koncerty się wychodziło w długich sukniach, wszystkie majątki na palcach, czyli wszystkie diamenty, lisy w garniturach. To było inne doświadczenie. Nie zapomniany koncert pani Ireny Santor, pożegnanie z Polonią, gdzie po prostu cały koncert był na stojąco. Nawet nikt nie usiadł. Pierwszy koncert w 91 roku pana Ryszarda Rynkowskiego. Nie wiem jak to ująć. To była kwintesencja muzyki. Nie wiem jak to ująć, ale po prostu było bajecznie. Niezapomniany urok. Już takich koncertów chyba nie ma. Pewnie Pan Ryszard po dzień dzisiejszy ten koncert pamięta i pani Santor tak samo, że cały koncert po prostu na stojąco.
Nie wszystkim się udało
– Zdarzało się, że ktoś przyjechał i został na bruku?
– Tak. Poznałam bardzo dużo ludzi, którzy nie wytrzymali tej tęsknoty, bo to naprawdę dzisiaj jest inny świat. Biorę telefon i dzwonię 30 razy do tatusia w ciągu dnia. Mało tego, włączam sobie kamerę i z tatusiem sobie rozmawiam, czy z bliskimi, czy z przyjaciółmi.
– I masz wszystkie polskie telewizje.
– Oczywiście, że mam. Niemniej jednak wtedy to były inne czasy. Poznałam właśnie przy cioci restauracji dużo różnych ludzi. Moja ciocia karmiła tych, których nie stać ich było na jedzenie. Nie mieli gdzie mieszkać. Z tęsknoty, z bólu, z żalu, czas ich przerósł, tęsknota ich przerosła. Po prostu wpadli w nałóg, a ciocia nigdy nie wyrzucała jedzenia do kosza, tylko to co jej w kuchni zostało, tym tych ludzi karmiła, żeby mieć takie czyste sumienie.
– Ciocia dalej żyje?
– Ciocia już odeszła. Nie ma cioci już 7 lat. Ja przejęłam to nie w takiej skali jak ona prowadziła, no bo przecież w biznesie tutaj nie gotuje, ale staram się pomagać zawsze tym ludziom. Już jest ich coraz mniej, ale jeszcze się zdarzają. Są Polacy, którzy po prostu sobie po dzień dzisiejszy nie poradzili z życiem, a to są ludzie naprawdę bardzo wrażliwi, bo jakbyś usiadł z nimi, to niejeden skończył wyższe studia, akademię muzyczną, ma po prostu duszę i głębię. Ale nie dał rady, po prostu nie dał rady… Zawsze jest jakaś przyczyna, jakieś dlaczego. Jakbyś z nim usiadł i pogadał, to serce się kroi.
American dream
– Ameryka sprawdza ludzi, ich możliwości, ich siły, ich talenty, wyobraźnię?
– Tak, fajnie powiedziane, sprawdza ludzi. Ja myślę, że w Polsce też ich sprawdza. Niemniej jednak tu nie mamy tej rodziny, nie mamy tego zaplecza, nie mamy tej miłości, dlatego wszyscy idziemy do kościoła, dlatego wszyscy sobie tak pomagamy. Człowiek chce należeć do jakiejś społeczności, bo w Polsce jednak jak mieszkałam w bloku, to wiedziałam, ten czyta takie książki, ten takie książki, bo jednak o tych ludziach, z którymi chodziło się do szkoły, człowiek wiedział kto jest kim.
– Dziś już nie.
– Dzisiaj już nie. A tutaj mam przypadek, że panu potrzeba było do zielonej karty, do pobytu stałego. Jakiś tam dokument, że skończył wyższą uczelnię i zdał maturę. No i po prostu byli tacy fachowcy, którzy mu to załatwili na lewo. Ja nie wiem, czy ja o tym mogę mówić, ale było fajnie, bo jego żona, jak już odebrał te lewe dokumenty, za które sowicie zapłacił, to powiedziała, przepraszam, cytuję, „stary, ty nie wyglądasz na faceta, który ma maturę, a co dopiero wyższą uczelnię”. Każdy sobie podrabiał jakieś tam dokumenty, więc tutaj jest taka trochę animo… Nie wiemy o sobie, kto z jakiej rodziny pochodzi. A tak, anonimowość. Dziękuję, aż się zapowietrzyłam, jak sobie przypomniałam te pojęcia po polsku…
Wolność a anonimowość
– Jedni powiedzą anonimowość, inni powiedzą wolność.
– Tak jest. Tak naprawdę to nie wiemy, kto był kim tam, ale tworzysz nowego siebie. Ale przeszłość zawsze wyjdzie z człowieka…
– Człowiek.
– Człowiek, zawsze. Zawsze wyjdzie dusza z człowieka. A poza tym, każdy człowiek ma czystą kartę, no bo przecież mogę zacząć od jutra. Ja całe życie się odchudzam i ciągle w ramach odchudzania jeszcze jedną wuzetkę, prawda? Ale od teraz, od jutra, od pojutrza mogę zacząć żyć inaczej. To wszystko od nas zależy. To naprawdę od nas zależy.
Wielka tęsknota
– Jak żeście sobie z tą tęsknotą dawali radę? No bo ja też pewnie myślę, że te wszystkie polskie sklepy i te „ludwiki”. Ci starsi mogą to wziąć do ręki, poczuć ten zapach i przenieść się jakby do Polski…
– Tak, absolutnie tak. Z Ludwikiem zdradzam męża 40 lat, bo kocham Ludwika Miętowego. Mąż mnie zdradza z Danusią, bo kocha czekoladki Danuśki. Ale tak, to jest Polska. A w ogóle my tutaj mamy w dedykacjach więcej produktów polskich niż wy tam w Polsce. A to dlatego, że jak ja weszłam kiedyś do polskiego sklepu u siebie w Stalowej Woli i szukałam musztardy, okazało się, że nie ma tej musztardy co chciałam.A gdzie jest, jest w Chicago. To teraz jak wysyłam paczkę, to wysyłam musztardę polską z Chicago do mojego tatusia!
– Do Chicago po to co polskie…
– Do rana by mi czasu nie starczyło, by o tej tęsknocie do Polski mówić. I tak jak mówię przez duże T. O, rozumiem teraz jak czytam Norwida, to teraz go rozumiem, bo pamiętam jak miałam Norwida w szkole. Jak się tłumaczyło jego tęsknotę za ojczyzną, to człowiek nie czuł tego. A teraz jak się czyta Norwida, to dopiero wiem o co chodzi, o co chodzi w tej tęsknocie za tą polską ziemią.
To już na zawsze
– Pamiętasz ten moment, kiedy zrozumiałaś, że jesteś tu na zawsze.To było może kiedy dostałaś amerykański paszport?
– Jakoś tego tak nie bardzo przeżywałam, natomiast przeżyłam jak wyjechałam na tym amerykańskim paszporcie do Polski i wracałam tutaj. Wtedy oficer emigracyjny na lotnisku powiedział „Witaj w domu, welcome home”. Wtedy pierwszy raz powiedziałam, to faktycznie tu jest mój dom. To było dla mnie takie przeżycie… Faktycznie tu jest mój dom, bo już jestem tutaj więcej niż w moim kraju. To było takie wówczas przeżycie, bo wówczas gdy dostałam papiery, to tylko jak najszybciej do tej Polski, jak najszybciej do Polski. A mogę coś powiedzieć co było w Polsce?
– Oczywiście!
Drogi świętego Antoniego
– Jak uczyłam się w Warszawie, mieszkałam na Akademickiej 5 w Akademikach Politechniki Warszawskiej. Tak trochę mi nielegalnie tatuś to mieszkanie załatwił, bo miałem jakieś tam znajomości i chodziłam do kościoła akademickiego na Placu Zbawiciela. Tam na każdy egzamin miałam taki swój kącik u świętego Antoniego. I tam ludzie dają wota. Dają, że święty Antoni coś tam pozałatwia. A ja sobie obiecałam, że jak przyjadę z Ameryki to jadę pod ten kościół i pierwszej osobie takiej biednej, która pod kościołem zbiera pieniążki, dam 100 dolarów.
– I znalazł się ktoś?
– Słuchaj podjeżdżamy pod kościół, akurat była niedziela, msza święta, tłum ludzi, ale siedzi facet pod głównym wejściem do kościoła. Kupiłam kwiaty, żeby wejść do świętego Antosia. No i wchodząc do kościoła z tymi kwiatami, bukietem kwiatów, daję temu człowiekowi, który siedział na tych schodach wysoko, te 100 dolarów. A on wziął te 100 dolarów i powiedział, i to jest nauka, to jest niesamowita nauka dla nas wszystkich…
– Podziękował?
– Powiedział „przepraszam panią, ale ta pani z nawy obok, ona bardziej potrzebuje tych pieniędzy niż ja”. Ja do tej pory mam łzy w oczach jak o tym pomyślę, poszłam do Antosia, pomodliłam się, poszłam do tej pani, dałam jej te 100 dolarów, wróciłam się do samochodu i temu panu dałam drugie 100 dolarów. To była nauka, nauka i jeszcze raz nauka na całe życie, że ci biedni ludzie, którzy w ten sposób, bo może chorują, może nie mogą, może mają depresję, nie wiem, ale po prostu też nas uczą mądrości. I to jest piękne.
Mały świat
– Tutaj jesteśmy ciągle w salonie kosmetycznym, więc o tym pogadajmy. Tutaj na sterowniku od klimatyzacji coś widzę. No proszę, to Warszawa?
– Stalowa Wola? Stalowa Wola przedszkole, przedszkole muzycznej, tak to EFCIA.
– A tu obrazek Jezusa Miłosiernego?
– To jest ukochany obraz, który dostaliśmy ja i mój brat od naszej świętej pamięci babci. Jak mój brat odszedł, to jest dla mnie taki pamiątkowy obrazek. Mój brat nagle odszedł sześć lat temu. To był człowiek, który mnie najbardziej w życiu rozumiał, nawet nie tatuś, tak, dlatego że Daruś był tutaj ze mną.
– Też tu był.
– Tak on wymyślił tę Amerykę. A teraz już jest z mamusią. Myśmy mieli cudowną rodzinę, gdzie miłość, miłość i jeszcze raz miłość dosłownie unosiła się w powietrzu. Mieliśmy cudownych rodziców i nagle los zdecydował, że mamusia nasza odeszła i tatuś wychowywał nas razem. I też taka z dzieciństwa rzecz, gdzie przyjaciele moich rodziców, córka Ewa, oni to mieli Amerykę. Jak ja byłam mała, u nich w domu pachniało Pewexem i McDonaldem. Nie, to nie był McDonald, coś innego. Guma do żucia. Donald! Nie McDonald, tylko Donald. U nich dosłownie pachniało tą Ameryką. I pamiętam, jak Ewa przyszła do nas do domu i mówi, „Ewa, ale u Was jest bogato”.
– Rodzina…
– I ja nie mogłam zrozumieć, o co chodzi. Dopiero jak założyłam swoją rodzinę, gdy poznałam, co to jest taka miłość, taka naprawdę miłość wzajemnego zrozumienia, gdzie te dzieci ci skaczą po głowie i dosłownie malujemy ściany i jest cudnie. To właśnie o to bogactwo chodziło, co jest w domu. To jest to bogactwo, to jest miłość. Ta miłość, zrozumienie, szacunek jeden do drugiego i żeby nie wiem, co się działo, jesteśmy zawsze razem.
Dostrzec człowieka
– Przychodzą do Ciebie ludzie, pewnie widzisz ich życie na ich twarzach. Co kosmetyczka widzi na twarzy człowieka?
– Duszą człowieka są oczy. Od razu widać smutek, przygnębienie, jak człowiek ma żal, ból, skóra jest szara, a nie ma takiego połysku. No widać strapienie u człowieka od razu. Od razu masz ochotę go dotknąć i przytulić. No wszystko widać. Oczy numer jeden. Ale z fachowych punktów widzenia, no to nie będę tutaj mówić o kosmetyce, bo Ci mogę powiedzieć, patrząc, że masz kłopoty z żołądkiem, że masz nadkwasotę, albo że masz za wysoki cholesterol, albo masz chore nerki, prawda? Aż tyle widać. Tak, widać. Ale to mnie w szkole uczyli. Miałam anatomię z profesorem Piotrem Żelaznym, także on tam mnie przepuścił, jakby coś było źle.
Samotność to numer jeden
– Ale powiedz jeszcze trochę o ludziach, no bo jak mówisz głównie Polki, tak? A to z czym przychodzą? Gdyby tak te problemy gdzieś Chicago’wskie w kilka punktów wrzucić, to jak by to wyglądało?
– Samotność, numer jeden. Niektórzy są w małżeństwie samotni, a ludzie nie umieją rozmawiać , bo nie wypada. Albo wróci mąż z pracy i nie chce mu powiedzieć, bo widzę, że jest zmartwiony, bo jest styrany, bo jest 12 godzin w pracy. To co mu jeszcze kobita przy talerzu będzie truła? Niejednokrotnie nawet godzę ludzi, nawet godzę małżeństwa. Po prostu na wiele tematów rozmawiamy i ciągle się uczę. I naprawdę od każdego można się czegoś nauczyć. A nieraz są osoby, które tylko przychodzą po to, że „Ewa jak mi zrobisz ten masaż, to ja po prostu będę spała”.
– Czyli punkt pierwszy samotność, punkt drugi?
– No dla siebie, żeby troszeczkę coś jednak zrobić, bo zawód kosmetyczki to nie jest numer jeden w życiu. To jest już taki ekskluzyw. Fryzjer, owszem, pedikur, manikur, owszem, samochód, malarz, prawda? A kosmetyczka to już jest takie, bez czego naprawdę można żyć. Ja zawsze mówię, ode mnie się wymaga tego, czego nikt nie zrobi sobie sam w domu. Bo teraz nawet w sklepie kupisz gotową maskę i jest cudnie, prawda? Każdy sobie urodę poprawi. Ja muszę dać siebie coś, czego nie ma w sklepie. Ja muszę dać taki serwis, że ktoś po prostu sam sobie tego nie zrobi. Albo po prostu nawet nauczyć kogoś jak dbać, jakie kremy stosować, żeby nie zapomnieć o zmianę pory roku, żeby dostosować dany krem.
Polska na językach
– Gadacie o Polsce?
– O, pewnie. Szczególnie przed wakacjami. Jakie prezenty komu kupić, albo co przywozimy z Polski, bo teraz już jeździmy my do Polski.
– A co przywozicie?
– Ciuchy. Z Włoch przywozimy dużo ciuchów, przywozimy górale, no te papcie. Sama mam papcie góralskie, bo uważam, że są najlepsze na świecie. No i też kremy przywozimy, kosmetyki przywozimy, leki przywozimy. No tak się wymieniamy. Zioła też, bo jednak wierzymy, że tam są trochę lepsze. Książki, bardzo dużo książek. Mamy tylko jeszcze dwie księgarnie w Chicago, bo resztę nam pozamykali. Ale obojętnie co mamy, co nie mamy, najważniejsza i tak jest miłość, miłość, miłość i jeszcze raz miłość. I zgoda.
Kościół to jedność
– Jeszcze raz zapytam o tego Jezusa Miłosiernego. Tu polskie życie, kościoły mówią, że nie są tak pełne jak kiedyś, ale jak ja patrzę na to, co się dzieje w Warszawie, to jednak są super pełne.
– Tak, jest jedność. Jest jedność i nawet jak mówimy ojcze nasz i podajemy sobie ręce do góry wszyscy razem, to siła jest w modlitwie. Przynajmniej ja pamiętam, jak ksiądz zawsze Mszę Świętą zaczyna i mówi, modlimy się w intencji Zdzicha, Marysi, Krysi. Tą czystą taką dobroć, żeby dać siebie, będzie cudnie na świecie, bo to chyba o to chodzi. Już tam nie wchodzę w te polityczne historie zawiłości i nigdy nie brakuje takiego w życiu zaczarowanego ołówka. Jak człowiek był mały, to była ta niewidzialna ręka, prawda? Zaczarowany ołówek.
– Doceniać dobro.
– Trzeba się więcej karmić miłością i dobrocią. Trzeba więcej nagłaśniać, że ktoś przeprowadził babcię przez ulicę, że ktoś komuś dał jedzenie, że ktoś komuś zawiózł do lekarza i powiedział dobre słowo, niż to, że zgwałcili, że porwali, że coś tam, coś tam. Jak się chwali, to człowieka mobilizuje, żeby być lepszym. Mój syn mi kiedyś powiedział, mamuś, ty nas chwalisz nawet za to, że oddychamy, ale przez to oni są lepsi. Ja w życiu z dziećmi nie mam kłopotu.
– Oni mówią po polsku?
– Pewnie.
– Co robią?
– Córka skończyła Bradley University, bardzo prestiżowe studia. Jak to mój syn mówił, że ona jest najmądrzejsza w rodzinie, bo skończyła Quantity Financing i Inżynierię Finansową i Rachunek i Statystykę Prawdopodobieństwa.
– A syn?
– A syn Inżynierię Mechaniczną.
Polska w kawałkach
– Jak to się stało, że Twój syn zamówił stół z Polski?
– Tak, zamówił stół, ma w domu klamki, drzwi wejściowe, drzwi wewnętrznie, okna, podłogę, stół, garczki, noże i pościel. O właśnie, z Polski przewozimy pościele i firanki.
– Ale czy on tęskni? Przecież on nie zna tamtego świata.
– Zna, zna, bo… piękną tradycję stworzyłam. Jak dostawaliśmy kartki na święta, to ja te wszystkie kartki trzymałam i w Wigilię, jak już siadamy przy tym zastawionym stole, zmówimy pacierz i przy kutii, bo u mnie w domu była kutia, wyciągaliśmy kartki, każdy losowo. Czytałam tą kartkę, bo dzieci jeszcze nie potrafiły czytać i mówiłam, co to jest dla nas rodzina, z jakiej to strony, czy z męża strony, czy z mojej strony, czy z mojej mamusi strony, czy z tatusia strony… Przez to moje dzieci znają doskonałe całą rodzinę w Polsce. Jak im powiem wujek Jasiek na Kowalówce, to one wiedzą wszystko. Jak im powiem wujek Jasiek w Oleszycach, dokładnie wiedzą o kim mowa. Także znają Polskę. Znają Polskę, z czego jestem bardzo dumna. Cały czas żyją tą Polską.
Z Chicago do Polski
– Myślisz czasem, żeby wrócić?
– Absolutnie tak. Absolutnie. Ja jestem cztery razy w roku w Polsce.
– A tak na dobre?
– Tak na dobre, to tylko jak tatuś zachoruje, to rzucam tu wszystko. Nawet zostawiam dzieci, wnuki i już mnie nie ma. Jestem przy tatusiu. To jest mój po prostu obowiązek. Tak czuję moje serce, że nie będę patrzeć na nic. Po prostu zostawiam wszystko i jestem przy tatusiu.
– A co to jest Polska?
– Miłość, to jest ojczyzna, to jest dobro, to są moi ludzie, to jest ten patriotyzm, to są te mury, to jest to harcerstwo, ten szacunek do drugiego człowieka, to jest to pisanie na murach „Solidarność”, bo byłam jedna w Stalowej Woli, która umiała pisać hasło Solidarność na murach. Oaza. To jest szacunek do tych ludzi, którzy dla mnie coś znaczyli, którzy wnieśli w moje życie dużo i to jest wszystko. Boże, to jestem ja. To jestem ja.
GK